Gwizdek czajnika krzyczał niecierpliwie. Chłopak spojrzał przez okno na białe drogi. W nocy napadały kolejne warstwy śniegu. „Będę musiał odśnieżyć samochód.” pomyślał, zalewając kawę. Wyszedł na zewnątrz w szlafroku. Wciągnął do płuc ostre, świeże, mroźne powietrze i schylił się po nową gazetę.
Usiadł przy
stole kuchennym i rozłożył gazetę.
„Firma naukowa
‘Labex-Med’ ogłosiła rewolucję w dziedzinie walki z rakiem! Jej długoletni
pracownik właśnie skończył 12-letnie badania i ogłosił wyniki – rak to już przeszłość!
Nowy lek właśnie wszedł w produkcję. Już wkrótce pierwsi pacjenci będą mogli
przekonać się na własnej skórze jak to cudownie jest być zdrowym!...”
- Bzdura… -
parsknął z pogardą. – Kolejny pic na wodę, żeby tylko nachapać się kasy. –
wziął łyk kawy. – Aż dziwne, że ten cały Labex jeszcze nie zbankrutował. Ma w
swojej załodze same niedorajdy.
„Tymczasem
konkurencyjna firma ‘Chemogy’ w odpowiedzi na tą nowinę zaśmiewa się nie
wierząc w to dokonanie. ‘To tylko strata czasu.’ – mówi dyrektor firmy, profesor
Claus Nord – ‘Na miejscu mediów nie poświęcałbym im już żadnej uwagi. Założę
się, że to tylko kolejne placebo” Dyrektor nie pozostał jednak w defensywie.
„Chemogy naprawdę ma się czym pochwalić. Właśnie w nasze szeregi wstąpili
młodzi ludzie otwarci na zupełnie innowacyjne rozwiązania. Niestety, z wiekiem,
nasze umysły zaczynają wszystko szufladkować – myślimy schematycznie. Natomiast
młodzi – o! Są tym zupełnie nieskażeni. Nasz nowy zespół – to właśnie oni
odkryją prawdziwe lekarstwo!’ – mówi z dumą dyrektor. Pozostaje nam jedynie
czekać i zobaczyć jaki będzie wynik”
- To ja będę
tym, który to odkryje. – powiedział pewnie. – Nie zawiodę cię dyrektorze. Co
nie Śnieżek? – uśmiechnął się do swojego białego kundelka, który właśnie
wylizał swoją miskę z jej zawartości. Pies odwrócił się i spojrzał na swojego
pana radosnymi oczami. Spacer.
Jack udał się
do łazienki, by się oporządzić. Wziął prysznic, wytarł białe włosy w ręcznik, a
potem poczochrał po swojemu. Założył bieliznę, umył zęby, zdjął z grzejnika granatową
bluzę z kapturem i ją włożył.
Zapiął psu
smycz, włożył mu kubraczek i wyszedł na dwór. Piesek hasał po śniegu nie mogąc
opanować szczęścia i co rusz wpadał w zaspy, a nawet niemalże w nich tonął.
Jedynie smycz była wskazówką gdzie mógłby się teraz znajdować.
Jack owinął
sobie smycz wokół bioder i zabrał się za odśnieżanie samochodu. Bardzo lubił
śnieg i zimę w ogóle, ale tej jej części nie znosił. W trakcie odśnieżania
zawsze myślał tylko o tym, co zrobić, żeby nie musieć tego robić. Tym razem
przyszła mu do głowy bardzo silna dmuchawa do liści. Zdmuchnąłby śnieg,
zeskrobał szron z szyb i gotowe.
Śnieżek
oznaczył teren żółtym kolorem i zaczął szczekać na ganku. Jack nie skończył
jeszcze nawet odśnieżać.
W domu rozpiął
psa, dosypał mu do miski karmy, nalał wody do drugiej, chwycił torbę lezącą na
podłodze i poczochrał pupila po głowie.
- Dziś będzie
inaczej Śnieżku. Wrócę dużo później niż zwykle. Pewnie będziesz za mną tęsknił.
Musisz się do tego przyzwyczaić.
Zakluczył za
sobą drzwi, poszedł do samochodu i uruchomił silnik. Na szybie natychmiast
osiadła para. Kolejna denerwująca rzecz. Lubił zimno, a nienawidził ciepłego,
dusznego powietrza z klimatyzacji więc para jeszcze bardziej natrętnie
zasłaniała mu widok.
To był jego
pierwszy dzień pracy. Zaledwie dwa tygodnie temu odebrał dyplom na
uniwersytecie. Jego badania i osiągnięcia na studiach nie mogły zostać
niezauważone. Żadnego składania CV, czy rozmów kwalifikacyjnych. Po
uroczystości sam Claus Nord podszedł do Jacka i zapytał: „Chłopcze, co chcesz zrobić
ze swoimi wynikami?” Jack stał oniemiały i zaskoczony. „To może inaczej zadam
to pytanie.” – kontynuował profesor – „Chcesz zaprzepaścić swoją pracę na
studiach pracując w laboratoryjnym odpowiedniku McDonald’s, czy wolisz uratować
ludzkość?” Po tym pytaniu Jack nie musiał się długo zastanawiać. Natychmiast
odpowiedział: „Chcę pracować w pana zespole.” Nord uśmiechnął się lekko,
potargał wąsa i wyciągnął do Jacka rękę. „To witaj w drużynie, Jack.”
Chwycił klamkę
i przełknął głośno ślinę. Za tymi drzwiami krył się zupełnie inny świat. Świat
możliwości, innowacji, pasji i sukcesu. Wszedł trochę stremowany, nieśmiały.
Rozejrzał się po holu i gdy już zapoznał się, przynajmniej powierzchownie, z
tym miejscem, nabrał powietrza w płuca, wyprostował się, wypiął pierś i śmiałym
krokiem podszedł do recepcji.
- Cześć, jestem
Jack. Właśnie zaczynam tu pracę…
- Trzecie
piętro, sala 315. – chuda kobieta za biurkiem nie podniosła nawet wzroku znad
swojej książki tylko wskazała palcem prosto na windę.
- Dzięki…
Maggie – śnieżnowłosy przeczytał z jej plakietki.
Jack otworzył
drzwi do wskazanej sali. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to wielki szklany
stół przykryty mnóstwem kartek i papierowe kubki z kawą i po kawie. Wokół stołu
siedzieli ludzie w jego wieku wszyscy ubrani w białe kitle. Za całym
towarzystwem stały dwie białe tablice gęsto zapisane równaniami reakcji
chemicznych. Jack był pewien, że trafił w odpowiednie miejsce.
- Cześć
wszystkim! – odezwał się entuzjastycznie. Wszyscy na raz podnieśli wzrok z nad
papierów i skierowali go na białowłosego. Ekipa składała się z rosłego chłopa,
pulchnego blondynka w wielkich okularach i szczupłej dziewczyny w krótkich
włosach z jaskrawozielonym cieniem na powiekach.
- Cześć! –
dziewczyna wstała i natychmiast znalazła się przy Jacku wyciągając do niego
dłoń. – Jestem Goo Din Xing. Mów mi Dixy. A ty musisz być Jack Frost, prawda?
Miło cię poznać.
- Wzajemnie. –
odpowiedział Jack.
- To jest Grey
Ristad, - powiedziała Dixy wskazawszy na tego wysokiego - a to Billy Sandman.
- Witaj w
naszym teamie, młody. – Grey zawiesił mu na szyi swoje ciężkie ramię, a drugą
ręką poczochrał jego śnieżnobiałe włosy. – Wiesz jak odkryć Liphirium?
- Jeszcze nie.
Ale niewiele mi brakuje. – odpowiedział z zapałem.
- To się
sprężaj, młody, bo ją też jestem blisko. Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię
ubiegł. – Grey szturchnął go przyjaźnie w ramię, a Jack odpowiedział chytrym
uśmiechem.
Nagle otworzyły
się drzwi i do sali wszedł profesor Nord.
- O Frost! –
odezwał się niskim, grubym, ale przyjaznym głosem. – Dobrze, że już jesteś.
Widzę, że zapoznałeś się już z drużyną. – powiedział zadowolony i pogładził
swoją siwą brodę. – No dobra dzieciaki! – klasnął entuzjastycznie w dłonie –
Koniec pogaduch, zabieramy się do pracy. Dixi, raport!
Dziewczyna
zaczęła szukać odpowiedniego druku w stercie papierów na stole.
- Rany, czy to
tak trudno wyrzucić pusty kubek po kawie? Ja z wami chłopaki nie wytrzymam
psychicznie. Mówię wam, zacznijcie po sobie sprzątać, bo jak tak dalej pójdzie
to trafię do wariatkowa i nie będzie komu pamiętać co gdzie jest. Wtedy
utoniecie w swoich śmieciach. Mam! – wykrzyknęła znajdując raport. – Próbki nie
dały nam nic, czego już nie wiedzieliśmy. Badanie pod sonografem potwierdziło
hipotezę Greya…
- Aa… to już
wiem, coś dzisiaj taki wesoły. – zaśmiał się profesor klepiąc Greya po
plecach.
- A Billy
właśnie oblicza współczynnik wzrostu komórki nowotworowej w oparciu o naszą
nową teorię.
- Wspaniale! No
to Frost, teraz twoja kolej. Pokaż reszcie, co tam ciekawego odkryłeś na
studiach.
Z Jacka nagle
wyszedł prawie cały wcześniejszy entuzjazm.
- W zasadzie to
chyba nic, czego byście już nie wiedzieli. – bąknął nieśmiało.
- Jack. –
podeszła do niego Dixy i położyła mu dłoń na ramieniu. – Tu nie chodzi do końca
o wniesienie czegoś nowego do naszych badań. Sam słyszałeś, na razie mamy tylko
teorie, potwierdzone zaledwie kilkoma eksperymentami. Owszem, nowe odkrycia są
potrzebne, ale to co jest teraz najważniejsze, to potwierdzenie tego co wiemy.
Może na przykład ty uzyskałeś inne rezultaty w takich samych badaniach.
Jesteśmy drużyną i każdy z nas musi wiedzieć tyle samo. Rozumiesz?
Jack pokiwał
głową.
- Czy w takim
razie, mógłbym zapoznać się najpierw z waszymi spostrzeżeniami, z tą nową
teorią i równaniem współczynnika?
- Nie ma
sprawy. – odezwał się Grey i podał mu plik kartek. – Trzymaj.
- Dzięki. –
Jack zaczął je uważnie przeglądać kartka po kartce. Co jakiś czas cofał się w
tekście, podchodził do tablicy i pisał jakieś liczby i fragmenty równań.
- Billy, mogę
przyjrzeć się twoim obliczeniom? – odezwał się po pół godziny. Billy pokręcił
ze zniechęceniem głową, potem podparł ją rękoma, wypuścił głośno powietrze aż w
końcu wychylił się do tyłu i westchnął. Jack potraktował to jako pozwolenie i
wziął kartki. Część równań była zamazanych, bo ewidentnie była zła. Jack
uśmiechnął się lekko. – Twoja teoria jest genialna, Grey. Właśnie tego
szukałem.
- Miło mi to
słyszeć, ale chyba nie jest aż tak wspaniała, skoro Billy nie mógł rozwiązać
równania. – powiedział Grey z lekkim powątpiewaniem krzyżując ręce na piersi.
- Bo czegoś jej
wciąż brakuje. – powiedział Jack i podszedł do swojej torby. Wyjął z niej
teczkę z dokumentami i laptopa. Gdy uruchomił komputer, podłączył go do
rzutnika. – Przejrzyj sobie to. – podał Greyowi teczkę. – Komórka, którą
badałeś była pobrana od 60-letniej osoby, ale nie uwzględniłeś tego i założenie
było zbyt ogólne i nie sprawdziło się do końca na tym przypadku. Na studiach
badałem jak wiek danej osoby wpływa na rozwój komórki rakowej i wyszło, że u
starszych osób komórka rakowa rozwija się nawet 4 razy szybciej niż u
nastolatka. Więc nie można stworzyć wspólnego algorytmu dla wszystkich osób.
Każdy ma własny wyjątkowy algorytm, tak samo jak DNA.
- No przecież!
– Grey pstryknął palcami. – Jak mogłem o tym zapomnieć?! A przecież rozmawialiśmy
o tym z miesiąc temu. Dzięki Jack, że mi o tym przypomniałeś. Masz łeb na
karku. Coś tam jeszcze masz?
- Tak, na
slajdach mam pokazane różne stadia nowotworów i szczegółowe dane dla każdej
jednostki.
- To pokazuj. –
powiedział Grey, mocno ożywiony.
Jack objaśniał
wszystkie slajdy i dane. Co jakiś czas reszta zadawała pytania, a gdy mógł na
nie odpowiedzieć, sprawiało mu to wielką radość. Dzięki temu wiedział, że nie
jest kolejnym, zbędnym i nic nieznaczącym dodatkiem do wybitnego zespołu, ale że
naprawdę tworzy ten zespół. Wspólnie dochodzili do cennych wniosków, a ich
współpraca była naprawdę wyjątkowa. Każdy miał swoją odrębną rolę, ale bez niej
nic by nie ruszyło z miejsca. Billy służył za kalkulator. Wykonywał
skomplikowane równania w mgnieniu oka. Dixy pilnowała porządku, pamiętała gdzie
co się znajduje. Wielka organizatorka, która uwielbia planować i nigdzie się
nie rusza bez swojego planu dnia. Do tego wprowadzała do pracowni rodzinną,
ciepłą, a niekiedy i szaloną atmosferę. Grey był pomysłodawcą innowacji. Ludzie
wiedzą, że czegoś nie da się zrobić. A Grey nie wie, że się nie da i to zrobi.
No i profesor, który nadaje kierunek wszystkim badaniom. Ciepły opiekun,
rygorystyczny ojciec i drogi przyjaciel dla całej trójki.
A teraz do
całej tej gromadki dołączył Jack Frost. Świeżo dyplomowany biolog, chłopak z
bogatej rodziny, która zadbała o rozwój jego kariery, opłacając mu drogie
studia. Choć można powiedzieć, że przez całe swoje życie spał na pieniądzach,
Jack nie wyrósł na snobistycznego zarozumialca i ignoranta, który ma zerowe
pojęcie o prawdziwym życiu – takimi właśnie byli jego rodzice. Zawsze dbał o
dobre relacje z innymi. Nigdy nie opuszczał go uśmiech, dobry nastrój oraz
humor i może właśnie to sprawiało, że inni zawsze go lubili.
- Super, Jack.
– pochwalił go Grey. – Chodź ze mną do laboratorium to popracujemy razem nad
tym problemem. Razem na pewno coś odkryjemy.
Podekscytowanie
w Greyu sięgało niemalże zenitu na myśl o badaniach i nowych odkryciach. Po
prostu emitowała z niego radość, która udzielała się wszystkim wokół. Bardzo
się cieszył nie tylko perspektywą postępu w nauce, ale i tym, że poznał Jacka.
Naprawdę cenił jego pomoc i widział w nim idealne uzupełnienie zespołu. Sam był
żywiołowy, a Jack bardziej cichy i powściągliwy, choć nie brakowało mu
otwartości. Frost był bardziej zorganizowany od niego samego, a ich pomysły
były zupełnie inne, dzięki czemu doskonale się uzupełniały. Widział w nim też
kogoś na podobieństwo młodszego brata, którego trzeba zachęcać i chwalić,
którego trzeba uczyć – i dzięki temu wykazywać swój przewyższający intelekt – i
wspierać.
Również Jack
czuł, że idealnie uzupełnia się z Greyem. Był jedynakiem i zawsze chciał mieć
starszego brata. W końcu znalazł kogoś, kto mógłby wypełnić to pragnienie.
- Idziemy na
piwo? – zapytał Grey, założywszy grubą skórzaną kurtkę, wyściełaną pod spodem
„barankiem”. Billy pokazał kciuk w górę, Dixy klasnęła w dłonie kilkakrotnie.
- Pewnie! –
wykrzyknęła z radością.
- A ty, Jack? –
Grey podszedł do Frosta, który jeszcze pakował swoją torbę.
- Może innym
razem. Mój pies jeszcze się nie przyzwyczaił do moich długich nieobecności i
jak nie wrócę szybko do domu, to boję się, że mi chałupę rozniesie. Ale dzięki
za zaproszenie.
- Masz psa? Jak
się wabi? – zapytała Dixy.
- Śnieżek. Jest
cały biały. W taką pogodę w ogóle go nie widać.
- Pewnie. –
uśmiechnęła się dziewczyna. – Do jutra Jack!
- Do jutra!
Pierwszy dzień
w pracy był dla Jacka bardzo wyczerpujący. Wiadomo, jak na pierwszy dzień, nie
udało się niczego odkryć. Ale wiedział, że od tego momentu rzeczywiście zaczął
się rozwijać i stawiać solidne kroki na ścieżce nauki. Choć był już zmęczony
wracał do domu pełen zapału i entuzjazmu, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Gdy jechał
samochodem, zaczął padać śnieg. Padał mocniej i mocniej, aż w końcu przerodziło
się to w zamieć i nic nie było widać. Jack postanowił, że zatrzyma samochód i
stanie, jak mniemał, na poboczu ze światłami alarmowymi. Bał się, że gdyby
próbował jechać dalej wpadłby w poślizg, albo znalazłby się na przeciwnym pasie.
Zostawił włączone ogrzewanie i wycieraczki. W radiu zaczęli grać wieczorny
chill-out idealnie nadający się do kawiarni w stylu retro. Jack zamknął oczy i
wyobraził sobie, że właśnie w takiej siedzi. W powietrzu unosiłby się zapach
świeżo palonego ziarna, przy stoliku obok siedzi para elegancko ubranych,
starszych ludzi. A w drugim fotelu przy jego stoliku siedzi elegancka kobieta.
Nie widzi jej twarzy, ale taka kobieta na pewno musi być piękna.
Jack otworzył
oczy. Minęło ponad pół godziny. Śnieg przestał tak sypać i można było jechać
dalej.
Wysiadł z
samochodu, przedostał się przez śnieżne zaspy i przekręcił klucz w zamku. Pies
powitał go głośnym, szczęśliwym szczekaniem i zaczął podskakiwać do kolan
swojego pana.
- No już
Śnieżek, też się cieszę że cię widzę. – zaśmiał się Jack. – Ale daj mi odłożyć
torbę. Zaraz cię wyprowadzę.
Zawiesił torbę
z laptopem na wieszaku, z szafki wyjął kubraczek dla psa i smycz. Zapiął psa i
wyszedł na dwór.
Było zupełnie
ciemno. Mieszkał na przedmieściach Arendelle, a tu, przestrzeń oświetlało
zaledwie kilka samotnych latarni.
Schylił się,
zebrał trochę śniegu, uformował kulkę i rzucił najdalej jak mógł. Niewiele
brakowało a śnieżka trafiłaby w okno sąsiada z naprzeciwka. Przypomniało mu to
czasy beztroskiego dzieciństwa, gdy razem z Elsą i jej młodszą siostrą spędzali
całe zimowe popołudnia na zabawie w śniegu. "Ciekawe, co u nich
słychać?"
Jack podniósł
głowę do nieba, wypuścił parę z ust i obserwował jak rozprasza się w mroźnym
powietrzu. "Gdyby tak wszystkie te choroby mogły się rozpłynąć jak ta
para" pomyślał i uśmiechnął się sarkastycznie. "Wtedy nie miałbym
pracy i nie poznałbym Greya i Dixy. Co ja bym wtedy w ogóle robił?"
Śnieżek zaczął
drapać w drzwi chcąc wejść do ciepłego domu.
Jack włożył do
mikrofalówki resztki wczorajszego obiadu. Zjadł i umył naczynia. Zaparzył
herbatę, rozłożył się na sofie w dużym pokoju i zaczął przeglądać facebooka na
smartphonie. Dwa zaproszenia do znajomych. Pierwsze od Dixy, drugie od Greya.
Potwierdził oba. Koledzy że studiów pododawali mnóstwo nowych zdjęć z imprez.
Na kilku zdjęciach z zeszłego tygodnia Frost znalazł siebie. Był wielkim
imprezowiczem. Bez niego często nie było zabawy. Najlepszy humor miał zawsze
on, najbardziej szalone pomysły na zabawę pochodziły właśnie od niego. Wszyscy
wiedzieli, że bez Jacka to żadna impreza.
Ale teraz miało
się to zmienić. Skończy się cotygodniowe balangowanie do białego rana. Pora
wziąć się za poważne zajęcie, czyli pracę.
Na kolana
wdrapał mu się pies. Przyszła nowa wiadomość.
Grey: "Dom
w jednym kawałku?"
"Byłem
zaskoczony, ale tak :)"
Grey:
"Czyli twój pies nie jest aż taki groźny? Nie ugryzie mnie?"
"Jak nie
będziesz go drażnił. Ale nie mogę niczego obiecać."
Grey: ":) Szkoda, że cię nie było. Następnym razem musisz do nas dołączyć."
"No nie
wiem. Śnieżek bywa bardzo zaborczy. ;)"
Grey: "To
wpadniemy do Ciebie ;) Szykuj się i sprzątaj mieszkanie."
Jack już nic
nie odpisał. Jego uwagę przykuło coś innego. W trakcie pobieżnego przeglądania
wpisów gdzieś mu mignęło imię "Elsa". Teraz za wszelką cenę chciał
znaleźć to miejsce. Po przewertowaniu facebooka w tą i z powrotem kilka razy, w
końcu znalazł. Pojawiło się w proponowanych znajomych.
Elsa Solberg,
to właśnie ona. Na awatarze nie było widać twarzy. Wszedł na jej profil.
Widniało na nim tylko kilka jej zdjęć z Anną, ale na każdym z nich Elsa
wyglądała na niezbyt szczęśliwą. W opisie była podana szkoła jaką ukończyła.
Był to Uniwersytet Medyczny w Gdańsku.
Jack był jak
oniemiały. Kto by pomyślał, że Elsa, której pasją w dzieciństwie były rzeźby i
architektura, pójdzie ta samą drogą co on i też będzie studiować medycynę.
Szkoda mu tylko było, że musiała wyjechać do Polski, żeby móc tam studiować.
Tam, studia są znacznie tańsze niż w Norwegii. Pewnie nie spotka jej więcej,
chyba że na jakimś seminarium naukowym.
Popatrzył
jeszcze chwilę na jej zdjęcia. Była piękna. Dużo ładniejsza niż mógł
przypuszczać. Bardzo wydoroślała i nie przypominała już tamtej dziewczynki. Ale
jedna rzecz się nie zmieniła - dalej upinała włosy w swój charakterystyczny
sposób.
Trzymał kciuk
nad przyciskiem "Dodaj do znajomych". Wahał się. "Co jeśli mnie
nie pamięta? Minęło przecież tak wiele czasu."
"Jeden
wspólny znajomy" przeczytał Jack. Był ciekawy kto nim był i sprawdził to.
Dixy! Ona też studiowała w Gdańsku, razem z Elsą. Postanowił zapytać się koleżankę
o Elsę następnego dnia i nie wysyłać jeszcze Elsie zaproszenia. Ma jeszcze
czas, po co się z tym spieszyć? A może Elsa też go zauważy i pierwsza wyśle
zaproszenie?
Jack wstał z
kanapy, udał się do łazienki. Wziął długi gorący prysznic a potem umył zęby.
Spojrzał w lustro i zaczął uważnie się sobie przyglądać. Pokazał swój najlepszy
uśmiech, numer pięć – podryw na piątkę.
- Witaj piękna.
– puścił oczko. Zaśmiał się z samego siebie. Już dawno nie używał tego tekstu.
Zaczął się zastanawiać, czy istnieją jeszcze kobiety, które dają się uwieść na
taki podryw. Wątpił. A na pewno jego dziewczyna nie dałaby się na to nabrać.
Elsa też by się nie nabrała.
Założył piżamę
i wskoczył do łóżka. Niemalże natychmiast zasnął.
________________________________________________________________
Witam wszystkich.
No to pierwszy rozdział mam już za sobą. Uff! Wyszedł trochę krótki, niestety. Następne, na szczęście, będą już dłuższe.
Jest to chyba dość nietypowe opowiadanie o tej tematyce, bo dzieje się w naszych czasach, a powiedziałabym, że nawet w przyszłości.
Pfff... Nie wiem co tu jeszcze napisać. Mam nadzieję, że was zaciekawiłam i zostaniecie do końca.
Do następnego razu!
zarumialca - zarozumialca
OdpowiedzUsuńTo jedna literówka jaką zauważyłem, ale ja czytając nieszczególnie koncentruję się na wyszukiwaniu błędów, a na treści, tak więc... może jest ich więcej, ja tam nie wiem, bo tylko fabuła i bohaterowie się dla mnie zazwyczaj liczy.
Póki co za dużo o opowiadaniu powiedzieć nie mogę, bo tylko pobieżnie przedstawiłaś głównych bohaterów. Zdziwiło mnie trochę, że facet tak nazwał swojego psa. Śnieżek to tak po babsku, wręcz dziewczęco (w sensie, nie że imię dla suki, ale że nazwałaby tak psiaka kilkulatka, a nie dorosły facet), aczkolwiek mężczyźni też bywają różni i mają swoje odbicia. Ja nazwałem kota Eros, a i tak zdrobnili do Erotek, Eroś, więc... Może on nazwał Wiher, a z zamieci ktoś zrobił Śnieżka.
Podoba mi się sama tematyka, przyciągnęła mnie, nie ma co kryć, bo jest po prostu oryginalna. Powiało też nutką tajemnicy, czyli Elsą i kim ona jest... tego jeszcze nie wiem, może byłą miłością, albo po prostu przyjaciółką z dzieciństwa głównego bohatera, albo po prostu królową lodu.
Pozdrawiam:
skradzione-dziecko.blogspot.com