poniedziałek, 2 maja 2016

Rozdział 2 - Dni Dawne


Kobieta zatrzymała się nagle tuż przed wejściem na plac zabaw.
- Lisa? - spytała zdziwiona, patrząc na inną kobietę.
- Tak... - odpowiedziała ta druga. - A pani to...
- Crystal. Poznajesz mnie?
- Mamusiu, kim jest ta pani? - wtrącił białowłosy chłopczyk, trzymający dłoń Crystal.
- Crystal, to ty?! Ale się zmieniłaś! Nie poznałabym cię! - Lisa z całego tego zaskoczenia zasłoniła usta.
- To moja przyjaciółka ze szkoły, synku. - objaśniła Crystal.
- Mamo, puść mnie. - wyrywała się rudowłosa dziewczynka u boku Lisy. - Ja chcę iść się bawić.
Lisa natychmiast puściła jej rączkę, a dziecko pobiegło jak strzała do huśtawek. Zza kobiety wyłoniła się kolejna postać, która patrzyła niepewnie to na swoją mamę, to na chłopca, to na Crystal.
- No idź się pobawić. - jej mama wypchnęła ją do przodu, a dziewczynka pobiegła do siostry.
Crystal też puściła synka, by się bawił.
- Lisa, masz śliczne córeczki. - zachwyciła się Crystal.
- Twój synek też jest uroczy.
- Żeby tylko nie był takim urwisem. - westchnęła Crystal.
- Nie musisz nic mówić. O! Starsza, Elsa jest trochę spokojniejsza i bywa nieśmiała, ale jej młodsza siostra Anna... Pff! - machnęła ręka. - Ja nie wiem skąd u niej te pokłady energii. - obie się zaśmiały.
- W jakim wieku są twoje córki?
- Pięć i cztery.
- Fascynujące! Mój Jack za miesiąc też kończy pięć lat!
- Co za zbieg okoliczności! Całe to spotkanie, jest takie nieprawdopodobne. Kto by pomyślał, że spotkamy się po tylu latach. I to nawet nie w rodzinnym mieście.
- Gdzie mieszkacie?
- Na końcu Parkowej.
- Niesamowite! My też mieszkamy na Parkowej. To musisz do mnie przyjść na kawę. Razem z dziewczynkami, oczywiście. Parkowa 12. Podaj mi swój numer.
Lisa wymieniła kolejne cyfry, potem Crystal zrobiła to samo i zaczęła szukać wzrokiem syna. Jack bawił się razem z Elsą i Anną w piaskownicy.
Po pewnym czasie obie matki  zawołały swoje pociechy, które przyszły z wielkim z ociąganiem.
- Koniecznie musicie nas odwiedzić. - przypomniała Crystal gdy żegnały się. Zadzwoniła do Lisy tydzień później, a ta przyprowadziła dziewczynki. Od tego czasu Elsa i Anna stały się regularnymi gośćmi Jacka i wzajemnie. Mijały dni, a ich przyjaźń rozwijała się i kwitła, mając ku temu idealne warunki.

- Dzieci, chodźcie do domu! - wyglądająca z okna Crystal zwołała trójkę bawiących się w śniegu dzieci.
- Za chwilkę! - odkrzyknął Jack. - Jeszcze nie skończyliśmy budować Olafa!
- To się pośpieszcie, bo kakao wam wystygnie!
- Anna, gdzie jest ta marchewka? - jej siostra zawołała ze zniecierpliwieniem.
- Tutaj! Proszę Olafku. Teraz będziesz miał jak oddychać. - zachichotała Anna.
Bałwan był już skończony, a dzieci wróciły do domu. Crystal wręczyła dzieciom po kubku gorącej czekolady.
- I jak dziewczynki, dobrze się bawiłyście? Jack nie dokuczałeś dziewczynkom? - zapytała się.
- Nie. - odpowiedział białowłosy.
- Nieprawda! - krzyknęła Elsa.
- Jack wrzucił Elsie śnieg za kołnierz. - dodała Anna uroczym głosem skarżepyty.
- Jack! Jak tak mogłeś? - oburzyła się jego mama. - Nie wolno tak robić! Dostaniesz karę.
- Ale to Elsa zaczęła! - Jack próbował się usprawiedliwić. - Najpierw rzuciła we mnie, potem dołączyła się Anka. I wtedy wsypałem śnieg Elsie do kaptura. - tłumaczył się. -Przepraszam, Elsa. - dodał po chwili.
- Ach, Jack, ty łobuzie... - westchnęła jego mama.
- A tata jest? - zapytał Jack.
- Tak, ale... - zaczęła mama, ale nie zdążyła skończyć, a Jack już był w salonie.
- Tato, tato! - wołał głośno. - Chodź na dwór! Zobacz jakiego bałwana ulepiliśmy z Elsą i Anną.
- Jack, nie przeszkadzaj mi teraz! - zgromił go ojciec. - Właśnie przeglądam wahania na giełdzie. Nie rozumiesz, że jak ceny moich akcji spadną, to zbankrutujemy?! Zająłbyś się czymś pożytecznym, a nie tylko zabawa ci w głowie.
Jack patrzył się dużymi wystraszonymi oczami, nie rozumiejąc nawet słowa z tego biznesowego bełkotu. Jack nie rozumiał też dlaczego tata nigdy nie interesował się tym co robi jego jedyne dziecko. Ojciec zawsze był surowy, oschły, oziębły i nigdy się nie uśmiechał, chyba że jego konkurencja poszła z torbami. Potrafił mówić tylko o pieniądzach, ale nigdy o czymś co interesowałoby Jacka.
- Jack, chodź. Nie będziemy teraz przeszkadzać tacie. - mama wzięła syna za rękę i zaprowadziła go do bawialni gdzie już czekały na niego Elsa i Anna.

W końcu nadszedł czas, żeby dzieci poszły do szkoły. Jack szczerze nienawidził szkoły. Jedyne co w niej lubił to lekcje wychowania fizycznego i kolegów. Chciał się tylko bawić, a nie uczyć. W rezultacie, ciągle dostawał nagany od nauczycieli, a to za gadanie na lekcjach, a to za posklejanie koledze wszystkich kartek w zeszycie, a to za inne wygłupy. Nie był głupi, miał dobre oceny. Wśród przedmiotów szkolnych nie było żadnego, który sprawiałby mu trudność, ale Jak był po prostu leniwy i nie uważał na lekcji. Przez to, w domu, zamiast iść na podwórko, musiał słuchać długich kazań wściekłego ojca, którego jedynym argumentem był podniesiony głos. To jeszcze bardziej zniechęcało Jacka do nauki. A jeszcze czekało go żmudne odrabianie pracy domowej. Jedynie Crystal zachowywała cierpliwość i niestrudzenie, wytrwale zachęcała go, by przyłożył się do nauki. Ale Jak nie chciał słuchać. Był uparty i rozgoryczony. Kolejnym powodem, dla którego nie lubił szkoły było to, że nie mógł już tak często widywać Elsy.
Elsa natomiast chłonęła wiedzę jak gąbka, ale nie za bardzo dogadywała się z klasą. Żyła zamknięta w swojej strefie komfortu i za nic nie chciała wyjść poza nią. Wystarczało jej, że miała Annę i Jacka. Więc gdy przyszła do szkoły, bardzo jej ich brakowało, a ogromna ilość obcych ludzi była przytłaczająca. Zawsze się cieszyła gdy wracała do domu, bo w końcu będzie z Anną. Każdego dnia żywiła też nadzieję, że może wyjątkowo pojawi się Jack i będą mogli się razem bawić. Niestety, tak nigdy się nie działo. Widziały się z nim jedynie w niektóre weekendy.
Pewnego razu, gdy Jack przyszedł do dziewczynek, zapytał się:
- Elsa, lubisz szkołę?
- Tak trochę. Wolałabym się uczyć w domu. A ty?
- A ja nie znoszę. Wolałabym się z wami bawić niż chodzić do szkoły i się uczyć.
- Ale przecież możemy się bawić razem po szkole. Dlaczego nigdy do nas nie przychodzisz po szkole?
- Bo jak wrócę to muszę odrabiać lekcje i się uczyć. I potem mama mówi, że jest już za późno. Albo mam karę za to, że nie uważam na lekcji.
- Jak byś się uczył w szkole i uważał na lekcjach, to miałbyś więcej czasu, żeby się z nami bawić.
Te słowa Elsy podziałały na Jacka jak kubeł zimnej wody i odbiły się na całym jego późniejszym życiu. W końcu miał motywację, żeby przykładać się do nauki. A gdy dowiedział się, że Elsa jest jedną z najlepszych uczennic w szkole, nie chciał być gorszy od niej. Na początku, jednak, nie było to łatwe. Był przyzwyczajony do zajmowania się wszystkim, co nie było związane z lekcjami. Na szczęście, w krótkim czasie znacznie się poprawił. Oczywiście, nie byłby sobą gdyby nie psocił i dokazywał nauczycielom.
W końcu nie było przeszkód, by bawić się z Elsą i Anną. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, a w czasie wakacji nie rozstawali się na krok. Chyba, że Jack wyjeżdżał do dziadków.
Dziadkowie Jacka byli przemiłymi ludźmi. Kochali Jacka całymi swoimi wielkimi sercami i rozpieszczali go bez umiaru. Zawsze gdy ich wnuczek przyjeżdżał, babcia piekła dla niego pyszne, rumiane, pękate pączki z marmoladą z borówek, które sama zbierała. Jack oczywiście objadał się nimi tak, jakby już nigdy więcej nie miał ich zjeść. Dziadek, z kolei, był wędkarzem i podróżnikiem, więc zawsze zabierał wnuczka na ryby i opowiadał mu fascynujące opowieści ze swoich wojaży. Jackowi najbardziej podobały się te o Ameryce Południowej i Indianach. Potem gdy wracał do domu przekazywał wszystko swoim przyjaciółkom i razem tworzyli swój cudowny świat oparty na tych historiach.
Jack naprawdę uwielbiał spędzać czas u dziadków. Któregoś lata, gdy Jack kończył podstawówkę, babcia zapytała się:
- Jackie, a nie chciałbyś ty może pieska?
Jack nie zastanawiał się i od razu entuzjastycznie przytaknął. Okazało się, że sąsiadom oszczeniła się suczka i chcieliby wydać psiaki. Babcia więc wzięła jednego i następnego ranka Jacka obudził mokry nos i język szczeniaka. Jack był w rozpromieniony. Dziękował dziadkom i dziękował.
- Jak go nazwiesz, Jackie? - zapytał dziadek. Jack zaczął się zastanawiać.
- Może być Śnieżek? - wymyślił po chwili. - Bo wygląda jak śnieżny puch.
- Dobrze! - zaśmiał się dziadek.
- Tylko Jack jest taka umowa. - wtrąciła babcia. - Musisz z nim wychodzić rano na spacery, karmić go i czyścić. W przeciwnym razie, Śnieżek zostaje u nas. Pies to nie zabawka. Trzeba się o niego troszczyć jak o członka rodziny. Tak jak twoja mama, ja i dziadek troszczymy się o ciebie.
Jack pokochał Śnieżka i wywiązywał się ze wszystkich obowiązków względem niego przez całe dwa tygodnie spędzone u dziadków. Śnieżek miał być jego. Brakowało tylko zgody rodziców. Ojciec oczywiście się nie zgodził tłumacząc, że nie potrzebny im jest pies. Skrzyczał teściową, za to że wtykają nos w nie swoje sprawy, trzasnął drzwiami i zabrał zapłakanego syna do domu.
Mimo to, tamten czas dzieciństwa był piękny i szczęśliwy. Niestety, nie trwał wiecznie. Sześć lat w podstawówce zleciało jak z bicza strzelił i zaczął się trudny okres gimnazjum.
Z początku nic nie wskazywało na to, że będzie ciężko. Jack przyzwyczaił się już do nauki i odnosił w niej coraz większe sukcesy. Dobrze dogadywał się z zupełnie nowymi kolegami, a szczególnie z koleżankami.
Ale wkrótce pojawiły się problemy. Jednym z nich, a zarazem głównym, był jego ojciec. Choć oceny Jacka w szkole były dobre, a nawet bardzo dobre, jego ojciec nigdy nie był zadowolony. Zawsze chodził naburmuszony. Czego by Jack nie zrobił, nie było to warte jego uwagi. Powtarzał jak bardzo musi się wstydzić za swojego syna, jak bardzo się na nim zawiódł. Chciał, żeby syn przejął po nim interesy, ale nie może ich powierzyć komuś "tak nieodpowiedzialnemu". W gruncie rzeczy Jack wcale nie chciał zajmować się inwestycjami ojca. Po pewnym czasie doszedł nawet do wniosku, że w ogóle nie chce mieć z nim nic wspólnego. To właśnie z tego powodu Jack nie potrafił tego znieść, gdy czuł się niepotrzebny. Z jednej strony starał się najbardziej jak potrafił, z drugiej popadał w zniechęcenie i apatię, gdy coś mu nie wychodziło albo gdy ojciec dawał mu odczuć swoją niechęć. I nikt o tym nie wiedział, a on coraz bardziej się gubił w swoich uczuciach. Wygrane konkursy, nagrody dla najlepszego ucznia, a nawet posiadanie wielu przyjaciół nie wystarczało. Wciąż odczuwał pustkę. A na dodatek coraz rzadziej i rzadziej widywał się z Elsą. Zaledwie po pierwszym roku w gimnazjum całkowicie przestali się spotykać. To wszystko musiało się odbić na osobowości i psychice Jacka. Był sfrustrowany, nerwowy, rozgoryczony i zrozpaczony.
Któregoś dnia stało się coś tragicznego, co pociągnęło za sobą kolejne skutki.
Jack, jak zwykle, wrócił po szkole do domu. To był zwyczajny wiosenny dzień, jak każdy inny. Po wejściu do domu Jack zdjął kurtkę i buty.
- Mamo, wróciłem! - krzyknął. Nie było odzewu. Zajrzał do salonu gdzie zwykle siedziała i czytała literaturę piękną. Nie było jej tam. - Mamo?! - krzyknął ponownie, tym razem z niepokojem w głosie. Podszedł do kuchni.
Była tam. Siedziała na ziemi opierając się o lodówkę i patrząc się gdzieś w dal. W rękach bezwładnie trzymała telefon. Makijaż był cały rozmazany, a czarne smugi spływały po policzkach. Jack natychmiast do niej podbiegł.
- Mamo, co się stało? - przyklęknął obok niej. Ona wzdrygnęła się wracając do rzeczywistości.
- Jack... - z trudem wydusiła z siebie i mocno przytuliła syna. Zaczęła gładzić jego rozczochrane włosy, ale raczej, żeby uspokoić samą siebie niż Jacka. Jej łzy moczyły jego kosmyki. - Babcia Öda odeszła.
Dla Jacka był to tak wielki szok, że w zasadzie nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Usłyszał informację, ale nie potrafił zrozumieć jej treści. Czuł się tak jakby mama zaczęła do niego mówić w innym języku. Śmierć? Ale co to takiego? Skąd zwykły piętnastolatek ma wiedzieć czym jest śmierć? Jakim prawem może to pojąć?
- Mamo, co ty mówisz? - zapytał z gorzkim uśmiechem. - To nie prawda. Gdzie niby odeszła? Dokąd miałaby sobie pójść?
- Jack, babci już nie ma. Umarła.
Dalej nie rozumiał. Nie potrafił. Nie chciał zrozumieć. Wyrwał się z objęcia matki i pobiegł do swojego pokoju na piętrze. Wyjął komórkę z kieszeni. Jeszcze wczoraj babcia do niego dzwoniła i pytała jak leci. Wybrał jej numer i już miał nacisnąć zieloną słuchawkę, ale jego palec zadrżał i zatrzymał się tuż nad ekranem. Dwa całkowicie sprzeczne uczucia przepychały się w głowie chłopaka. Rozsądek podpowiadał, że to co robi jest niedorzeczne, serce boleśnie krzyczało, że to wszystko nie jest prawdą.
Wypuścił telefon z ręki i upadł na łóżko. Nie wstawał z niego aż do wieczora. Jego mama zapukała i uchyliła drzwi do jego pokoju.
- Jack, obiad jest już na stole. Zejdź, proszę na dół. - powiedziała cicho.
- Nie jestem głodny. - odpowiedział chłodno.
- Jack, trzeba porozmawiać z tatą. - jej głos drżał przy każdym słowie jak delikatna pajęcza nić miotana przez wicher.
- Z nim też nie mam ochoty rozmawiać.
- Jack, proszę cię. Potrzebuję twojego wsparcia. Sama nie dam rady z nim rozmawiać. Proszę...
Jack potrzebował chwilę to przemyśleć. Wiedział doskonale jak to się skończy. Nie wytrzyma i wybuchnie, pokłóci się z ojcem, mama będzie płakać. Lepiej zostać w pokoju.
Westchnął, wstał z łóżka i wyszedł z pokoju razem z mamą.
- Dziękuję. - szepnęła.
Objął ją jednym ramieniem, żeby dodać jej otuchy, choć sam potrzebował jej tak samo jak jego mama.
Ojciec siedział już w jadalni z założonymi rękoma, niecierpliwie czekając na posiłek.
- No nareszcie. Ile można czekać? - burknął zobaczywszy Jacka. - Przez ciebie jedzenie zaraz wystygnie.
"Też miło cię widzieć." Jack miał ochotę odpowiedzieć mu sarkastycznie, ale ani nie było to prawdą, ani nie było mu do śmiechu. Po prostu usiadł na swoim miejscu i wbił wzrok w pusty talerz. Mama ułożyła na stole półmiski z apetycznym jedzeniem. Ojciec pierwszy zabrał się do jedzenia. Crystal nałożyła sobie tylko trochę surówki. Jack niczego nie tknął. Nagle ojciec się zakrztusił.
- Crystal, co to ma być?! - oburzył się. - Wsypałaś tu cały słoik soli?
- Przeprasz... - rozpłakała się.
- Co się dziś z tobą dzieje? Najpierw nic nie mówisz, potem wybuchasz płaczem. Tylko przesoliłaś potrawę, to jeszcze nie jest powód do takiego lamentu.
- Moja mama umarła. - wydusiła z siebie przez łzy.
- Ach tak? Przykro mi. - powiedział tak jakby zapowiadał deszcz w prognozie pogody.
Kiedyś taki nie był. Kiedyś żywił ciepłe uczucia przynajmniej do swojej żony. Kiedyś z jego ust wychodziły słowa "kocham", "kochanie", "skarbie". Teraz jego umysł zajmowały jedynie pieniądze. - Jack czemu nic nie jesz? - zapytał. Pięści Jacka zaciskały się coraz bardziej, a zęby niemalże zgrzytały ze złości.
- "Przykro mi." - przedrzeźnił ojca. - "Przykro mi"? Tylko tyle masz do powiedzenia?! - uderzył pięścią w stół aż zadźwięczała zastawa.
- Nie rozumiem czemu się tak denerwujesz. - odpowiedział niskim i zirytowanym głosem. - Każdy kiedyś umiera. Nie ma co się nad tym roztrząsać. Ja umrę, ty też i nikt nie będzie o nas pamiętał. Poza tym twoja babcia nigdy mnie nie lubiła. Z wzajemnością. Nie mam powodu, żeby się smucić.
Crystal wstała od stołu, nic nie mówiąc wyszła z jadalni i pobiegła do sypialni.
- Nie dziwię się jej. - Jack mruknął smętnie pod nosem.
- Co tam mamroczesz?
- Nie dziwię się babci, że cię nie lubiła. - powiedział głośno, śmiało. - Jak możesz w ogóle tak mówić?! Co z ciebie za człowiek?! - huknął. - Jeśli w ogóle jeszcze nim jesteś. - dodał z goryczą. Sam siebie nie poznawał. Zazwyczaj, gdy się z nim kłócił czuł się winny i widział, że przegra. Kończył z uczuciem hańby i zgnębienia. Tym razem czuł się dumny. To on był górą, a świadomość tego dodatkowo go nakręcała.
- Licz się ze słowami, synu. – odpowiedział gniewnie ojciec. Jack był już na tyle wyprowadzony z równowagi, że zdobył się na sarkastyczny śmiech.
- Synu?! Może jako ojciec – gestem objął to słowo w cudzysłów – sam dałbyś przykład i zważał na swoje słowa? – gwałtownie wstał od stołu. – Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj! Nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz moim ojcem! – odwrócił się wywracając za sobą krzesło, pobiegł do przedpokoju, zarzucił na siebie kurtkę i wyszedł na dwór. Krzyknął na całe gardło. Nie wiedział co zrobić z całym tym swoim gniewem. Chciał coś uderzyć, a najlepiej kogoś. Zaraz potem pragnął z kimś spokojnie porozmawiać i tak najzwyczajniej wyrzucić z siebie całą swoją gorycz i smutek. Pomyślał, że najchętniej porozmawiałby z babcią, ale… no właśnie. Zaczął płakać i znów się rozgniewał. Kopnął kamyk leżący na ziemi.
„Elsa!” olśniło go, a oczy znów napełnił blask. Pobiegł w kierunku jej domu. Biegł ile sił w nogach. Przybył zdyszany i spocony. Miał już zapukać do drzwi. Było ciemno i zapewne późno. Wyjął z kieszeni komórkę i sprawdził godzinę. Było wpół do dziewiątej. Nie aż tak późno. „Na pewno jeszcze nie śpią.” pomyślał i zapukał.
Nikt nie otwierał. Rozejrzał się i zauważył, że w pokoju Elsy świeciło się blade światło. Zapukał jeszcze raz, pewniej i mocniej. Czekał. W końcu usłyszał zgrzytanie zamka. Otworzyła starsza kobieta, której jeszcze nigdy nie widział. Jack był zbity z tropu.
„Zastałem Elsę?” to pierwsze co przyszło mu na myśl, ale zrezygnował. Jakby to wyglądało?
„Zastałem…?” nie pamiętał imienia jej mamy więc z tego też zrezygnował. Poza tym nie chciał rozmawiać z jej mamą tylko z samą Elsą. Nie miał żadnego innego pomysłu.
- Przepraszam bardzo. Jest już ciemno, pomyliłem domy. – wytłumaczył się niezręcznie. – Dobranoc. – ukłonił się lekko i uciekł.
Gdzie miał się teraz udać? Co zrobić, żeby nie czuć tej męki? Usiadł bezradnie na krawężniku nie mogąc znaleźć odpowiedzi na te pytania. Gdziekolwiek by nie poszedł byłoby źle. Schował twarz w dłoniach i zastygł w bezruchu. Zamyślił się, sam nie wiedział nad czym. Błądził myślami po bezmiarze czasu, przestrzeni i samotności. Wstrząsnął nim dreszcz spowodowany przenikliwym zimnem. Zaczął znowu trzeźwo myśleć i wstał. Poszedł do parku na obrzeżach miasta.
Był to mały, dzielnicowy park, o którym wiedzieli tylko ludzie tam mieszkający. Wśród tych ludzi był Jack. Przez ten mały park przepływał srebrzysto-błękitny strumyk, w którym zawsze pływały kaczki. Teraz ich nie było. Nie było nikogo, oprócz Jacka.
Oparł się na barierce mostu i wpatrywał się w księżyc odbijający się w strumieniu. Zaczął się zastanawiać czym tak naprawdę jest śmierć. Tak naprawdę to nie wiedział nawet jak umarła babcia. Z wrażenia zapomniał się zapytać. Czy to stało się nagle? Czy cierpiała? Czy wiedziała, że umiera? Chciał jej jeszcze tak wiele powiedzieć, tak wiele się od niej dowiedzieć. Chciał, żeby widziała jak dorośnie i założy własną rodzinę. A to wszystko ją ominie. Długo rozmyślał, ale nie znalazł rozwiązania dla żadnej z nurtujących go spraw. W końcu przestał o tym myśleć, a powrócił do bardziej trywialnych rozważań.
Zaczął się zastanawiać co się stało z Elsą. Czy może się wprowadziła? Kim była ta kobieta? Czy to była jej babcia, czy nowa lokatorka?
Było już bardzo późno. Powinien być już w domu, a nie szwędać się gdzieś po dzielnicy zupełnie samemu. Ale nie chciał wracać. Nie miał do czego. Miejsce zamieszkania wtedy nie było dla niego domem. Może tylko sypialnią.
Do parku przyszło dwóch zapijaczonych facetów. Głośno gadali. Dźwięk ich przepitego głosu sprawił, że Jack się wdrygnął. Nie bał się ich, był silny, a oni o mało co nie potykali się o własne nogi. Po prostu czuł wielką odrazę wobec ludzi, którzy nie mieli szacunku do samych siebie. Podobną odrazę czuł wobec swojego ojca, ale, oczywiście, z innych przyczyn. Pijacy zajęli dwie ławki i zasnęli. Jack poprawił kaptur na głowie i wyszedł z parku. Stwierdził, że ochłonął już trochę po wszystkim co się dzisiaj stało. Tylko trochę, ale na tamten moment to mu wystarczało. Poza tym nie chciał dłużej przebywać w tym "wyborowym" towarzystwie. Sprawdził godzinę w telefonie; było za piętnaście jedenasta. Nawet nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu. Włożył słuchawki do uszu. Wyszukał na Spotify smętną muzykę pasującą do jego nastroju i podszedł w kierunku domu.
Stanął przy swojej furtce. Wahał się. Spojrzał w kierunku centrum. W oddali nad horyzontem unosiła się świetlista łuna pochodząca od neonów w tętniącym życiem mieście. Nigdy jeszcze nie był w centrum po dwudziestej. A dopiero o tej godzinie miasto go pociągało i nęciło. Najchętniej znalazłby się teraz właśnie tam, ale na piechotę dotarłby za godzinę. Był już zbyt zmęczony na taką wycieczkę. Spojrzał na dom i pomyślał o mamie.
"Pewnie się o mnie martwi" stwierdził. Popatrzył jeszcze raz z kierunku miasta i z westchnieniem otworzył bramkę. Podszedł do drzwi. Były otwarte tak jak je zostawił. Aż go to zdziwiło.
"Nie zamknął ich?" pomyślał o ojcu. "Przecież wiedział, że nie wziąłem kluczy. Dziwne." wzruszył ramionami i wszedł do środka. Zdjął buty, po czym zajrzał do salonu. Ojciec siedział na kanapie i oglądał magazyn biznesowy na NBC. Jack bez słowa podszedł na górę, ale nie do swojego pokoju, tylko do sypialni rodziców.
Otworzył delikatnie drzwi. Crystal siedziała na łóżku z wielkim opakowaniem chusteczek. Usiadł obok niej i położył głowę na jej ramieniu.
- Gdzie byłeś? Martwiłam się o ciebie.
- Przepraszam. Poszedłem do parku. Jestem silny nikt nic by mi nie zrobił.
- Nie tylko o to się martwiłam. Bałam się, że sam sobie coś zrobisz. Jack nic nie powiedziałeś. Skąd mam wiedzieć co czujesz, co się dzieje w twojej głowie?
- To... - zaczął, ale ciężko mu było ubrać myśli w odpowiednie słowa. To wciąż do niego nie dotarło i nie mógł się pogodzić ze stratą. Miał wrażenie, że jutro rano obudzi się, zadzwoni do babci, a ona odbierze i przywita go swoim ciepłym głosem, i że wszystko będzie tak samo. - Nie wiem. - to jedyne co był w stanie powiedzieć. Nastała cisza, którą przerywało jedynie miarowe tykanie zegara. - Jak to w ogóle się stało? - Jack zapytał po dłuższej chwili.
- To był wypadek...
"Samochodowy?" - pomyślał Jack, ale nim zadał pytanie mama już kontynuowała.
- ...w domu. Babcia poślizgnęła się wchodząc do wanny i... - Crystal zaczęła szlochać, a słowa utknęły w gardle. - i uderzyła głową w kran. Już nic nie dało się zrobić.
W Jacku wezbrała złość i gniew na całą tą niemoc. Był zły, że nie mógł zrobić absolutnie nic, żeby zapobiec tej tragedii. Zaczął drżeć, a krew się w nim gotowała.
- Pójdę już spać. - powiedział, choć dobrze wiedział, że nie będzie w stanie zmrużyć oka. Wstał i poszedł do swojego pokoju. Ubrany w piżamę rzucił się bezwładnie na łóżko wbił wzrok w zdjęcia stojące na szafce nocnej. Na kilku z nich był on z dziadkami, na innych z Elsą lub z Anną. Poczuł ukłucie w sercu. Wydawało mu się, że cały świat się kończy.
Zasnął na godzinę, zanim zadzwonił budzik. Chociaż się obudził był nieprzytomny. Usiadł na brzegu łóżka i próbował otrząsnąć się ze snu. Z klejącymi oczami wszedł pod prysznic. Chłodna woda trochę go otrzeźwiła, więc ubrał się i zszedł do kuchni zjeść śniadanie. Zazwyczaj, śniadanie było już zrobione przez Crystal i czekało na Jacka. Tym razem nic nie było przygotowane. Jack zrobił sobie płatki z mlekiem. W trakcie jedzenia nadeszły go niepokojące myśli. Nagle przypomniał sobie sen. Powróciło do niego mgliste uczucie straty. Próbował je odgonić, zająć umysł czymś innym, ale to wspomnienie stawało się co raz bardziej prawdziwe. Miał coraz silniejsze, aż w końcu nieodparte wrażenie, że to wcale nie był sen, ale paskudna, okropna rzeczywistość. Wypuścił łyżkę z ręki, a ta spadła na podłogę z łoskotem. Przypomniał sobie wszystko.
- Co ty tu jeszcze robisz? - ojciec wyrwał go z głębokiego zamysłu swoim szorstkim głosem. - Jeszcze nie zjadłeś śniadania? Spóźnisz się do szkoły. Ruchy.
- Nie chcę iść dzisiaj do szkoły. - burknął Jack.
- W tej chwili marsz do samochodu! Nie po to płacę za twoje wykształcenie, żebyś sobie mógł wybierać kiedy idziesz, a kiedy nie. Słyszysz ci do ciebie mówię?!
Jack zwiesił głowę. Wiedział, że stawianie na swoim nic tu nie pomoże i wywiąże się co najwyżej kolejna kłótnia, w której mu się oberwie, a do szkoły i tak, i tak będzie musiał iść. Wstał, podszedł do przedpokoju, ubrał się, chwycił plecak i wsiadł do auta.
W samochodzie wymyślił plan: pójdzie na wagary. Ojciec zawsze wysadzał go przecznicę wcześniej, bo podjechanie pod szkołę było mu nie po drodze. Więc nigdy nie widział czy Jack rzeczywiście dociera do szkoły. Postanowił skorzystać z okazji. Ale cały plan spalił na panewce.
- Nie jedziesz do pracy? - Jack się zdziwił, gdy ojciec nie wjechał na pas do skrętu i pojechał w kierunku szkoły.
- Jadę. - odpowiedział. - Ale dziś podwiozę cię pod szkołę. Chyba nie myślałeś o wagarach?
- Nie. - odpowiedział z ironią, której jego ojciec w ogóle nie zrozumiał.
Jack był wściekły. Po wyjściu z auta nie myślał o niczym innym jak o uniknięciu pójścia do szkoły, ale to było i tak bezcelowe, bo ojciec patrzył za nim aż wejdzie do budynku.
"Trzeba mi było nie wstawać z łóżka i powiedzieć, że jestem chory i źle się czuję" pomyślał Jack. "Jak ja go nienawidzę."
Wszystkie jego uczucia buzowały się w nim jak w kotle, nie mogąc znaleźć ujścia.
Wszyscy w szkole znali już Jacka. Wiedzieli, że można pożartować sobie z nim i z niego. Jack się nie obrażał o byle co i miał dystans do siebie. Co bawiło innych, bawiło i jego. Ale tego dnia Jackowi w ogóle nie było do śmiechu, siedział cicho na uboczu. Na lekcjach w ogóle nie uważał, zupełnie jakby był gdzie indziej. Pytany na lekcji nie wiedział nawet jakie było pytanie. Nie uszło to uwadze innych, spragnionych dobrego humoru Jacka. Jeden z jego kolegów, bardzo nierozważny, rzucił chamskim dowcipem wycelowanym prosto w Jacka. W normalnych okolicznościach Jack odpowiedziałby jakąś inteligentną, ciętą ripostą, ale nie tym razem. Ten jeden głupi żart był jak pociągnięcie spustu w pistolecie. To był moment jak kolega wylądował na ziemi, a tuż nad nim Jack z pięścią zmierzającą prosto w jego twarz. Ten zaczął się bronić i w mig wywiązała się bójka. Inne dzieciaki stanęły w kółku dopingując na zmianę, któregoś z chłopaków. Natychmiast, niemal całe ciało pedagogiczne w "cudowny" sposób znalazło się na miejscu zdarzenia. Jack wpadł w wielkie kłopoty. I nie tylko dlatego, że wylądował na dywaniku u dyrektora i obniżono mu zachowanie, ale przede wszystkim dlatego, że dyrektor nie zwlekał z dzwonieniem do rodziców i to jeszcze zanim Jack zdążył się wytłumaczyć.
Ojciec był zbyt zajęty pieniędzmi więc przyjechała tylko Crystal. Była cała zalana łzami jej nerwy były w strzępach. Nie chciała nawet rozmawiać z dyrektorką i nauczycielami, ani nawet z Jackiem. Po prostu bez żadnych wyjaśnień zabrała go do domu, gdzie powinien być. Dopiero gdy wrócili, ochłonęła z emocji i odezwała się do niego.
- Co się stało? - spytała spokojnie.
- Nic. - odburknął, włożywszy ręce w kieszenie spodni. Głowę miał pochyloną, unikał spojrzenia matki.
- Jack - delikatnie chwyciła go za ramiona - proszę, powiedz mi. Chcę ci pomóc.
- Ja sam nie wiem. Ja po prostu, po prostu... To wszystko przez niego! - warknął.
- Przez kogo? Przez twojego kolegę?
- Nie! Przez ojca! Nie chciałem dzisiaj iść do szkoły. Widziałem, że nie wytrzymam, ale on mnie zmusił. Nagle miał jakiś zryw ojcowskiej troski i postanowił "zadbać" o moje wykształcenie. Też mi troska! A ten idiota w mojej klasie jak zwykle nie umiał trzymać języka za zębami i palnął głupotę. Może i dobrze, że oberwał. – uśmiechnął się lekko, lecz jego uśmiech szybko zrzedł. – Może w końcu się nauczy… - zacisnął pięści.
Crystal mocno go przytuliła, a on nawet nie drgnął.
„Mój biedny mały synek” myślała. „Przepraszam, że cię zawiodłam. Tak mi przykro.”
- Chciałabym cofnąć czas i tak wiele zmienić – odezwała się po chwili i wypuściła syna z uścisku. Spojrzała mu głęboko w oczy. Miał rozszerzone źrenice, a wzrok pusty, zamglony, zagubiony. Oczy były odzwierciedleniem jego duszy – tak samo opustoszałej.
„Chciałbym, żeby ojca nie było.”

W końcu ojciec wrócił z pracy. Pierwsze co zrobił po przyjściu to umył ręce i usiadł do obiadu, który przygotowała Crystal.
- Dyrektorka Jacka dzwoniła. Nie miałem czasu rozmawiać. O co chodziło? – zapytał od niechcenia.
- O twojego syna. – odpowiedziała smutno.
- Ach tak? Znowu jakiś konkurs wygrał?
Crystal już nie wiedziała czy się śmiać czy płakać.
- Nie, wręcz przeciwnie. Wdał się w bójkę i dostał naganę.
- Co to znaczy „bójkę”?! Gdzie jest ten… - już chciał się poderwać, ale Crystal zatrzymała go na miejscu.
- Zostaw go. – zaczęła z obawą, ale szybko się jej wyzbyła. – To po części też twoja wina. – dodała śmiało.
- Moja wina?! A niby czym takim zawiniłem?! Że utrzymuję ciebie i tego niewdzięcznika? A ty nie jesteś ode mnie lepsza! Nie pracujesz, więc mogłabyś lepiej wychować syna!
- Ty chyba nie wiesz co mówisz! Lepiej wychować? Czy ty nie widzisz co się dzieje? Umarła bliska nam osoba, a ty się nawet nie przejmujesz! Jack jest przygnębiony, a ty każesz mu iść do szkoły. Co się z tobą stało? - odwróciła się i oparła o blat kuchenny. - W ogóle cię nie poznaję…
Milczał. Nie wiedział co powiedzieć. Nie dlatego, że go to jakoś ruszyło. On w ogóle nie wiedział o czym mowa. Nie rozumiał w jakiej sytuacji się znajduje, a może też nie chciał zrozumieć.
Tymczasem, Jack stał za ścianą i wszystko podsłuchiwał, a im więcej słyszał tym bardziej nienawidził ojca.
- Nie rozumiem was. – ojciec odpowiedział po długim namyśle. – Chodzę do pracy i zarabiam dużo pieniędzy. Niczego wam nie brakuje. Macie wszystko. Jedyne czego chcę w zamian, to żeby to na co pracuję było dobrze wykorzystywane…
- My nie chcemy pieniędzy, nie rozumiesz? My chcemy ciebie! Czy ty już całkiem oślepłeś? Nie widzisz, że burzysz każdy most między tobą i swoim synem? Co raz bardziej go od siebie odpychasz. Od samego początku, od kiedy się urodził, nie próbujesz nawiązać z nim bliskiej więzi. Na początku myślałam, że po prostu nie jesteś gotowy na rolę ojca, potem się przyzwyczaiłam, ale teraz widzę wyraźnie, że jedyne co kochasz, to pieniądze! Zastanawiam się, czy jeszcze do mnie coś w ogóle czujesz! – zaczęła drżeć ze wściekłości.
- Nie będę tego słuchał! – uderzył pięścią w stół, wstał i wyszedł. W korytarzu natknął się na Jacka. – A ciebie nie chcę widzieć na oczy dopóki nie poprawisz zachowania w szkole. – miał w oczach furię jak nigdy wcześniej, na widok której Jack się przestraszył. Upadł ostatni most.
Jack doszedł do siebie po pewnym czasie – dłuższym lub krótszym. Sam nie wiedział kiedy dokładnie pogodził się na dobre z utratą bliskiej osoby i wrócił do normalności. Czas mijał szybko, a Jack przestawał być już chłopcem, a zaczął wchodzić w dorosłość i stawać się mężczyzną. Choć gimnazjum miało na niego ogromny wpływ, to liceum ukształtowało go jako człowieka. Po śmierci babci dziadek ciężko zachorował i przeprowadził się bliżej córki do Arendelle. Jednak, zaledwie po pięciu latach ciężkiej walki z nieuleczalną chorobą, umarł. Ale Jack i Crystal byli na to przygotowani. Dziadek nie cierpiał, umarł w czasie snu otoczony przez najbliższe mu osoby. To właśnie wtedy Jack postanowił, że stworzy lek na raka - chorobę, która pokonała jego dziadka i tysiące innych ludzi.
W testamencie, dziadek przypisał Jackowi swój mały domek na przedmieściach i psa - Śnieżka. Choć pies miał już swoje lata, nadal był radosną pociechą i wiernym przyjacielem Jacka. Mimo sprzeciwu ojca Jack wziął go do domu i zajmował się nim. Gdy tylko Jack poszedł na studia i podjął pracę, wyprowadził się od rodziców i całkowicie usamodzielnił. Na początku musiał się dużo nauczyć. Dzwonił co tydzień do mamy i pytał ile posolić wodę na makaron, na jaki program najlepiej ustawić pralkę albo jak wymienić wtorek w odkurzaczu. Jego mama cieszyła się, że może mu w ten sposób pomóc i jeszcze go czegoś uczyć, a jednocześnie było jej przykro, że to nie ona pierze jego ubrania i sprząta w jego pokoju.
***
- Jack? Jack? - profesor Nord machał mu ręką przed oczami. - Halo, jest ktoś w domu?
- Ach! - Jack wykrzyknął zaskoczony. - Profesorze! Długo pan tu już jest?
- Pomyślmy. - Nord zaczął gładzić swoją brodę. - Tak, dość długo.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Co się dzieje synu? - Nord przysiadł się obok i posadził swoją wielką, ciężką dłoń na jego ramieniu.
- Nic takiego. Po prostu zebrało mi się na wspominki.
Nord westchnął i poklepał chłopaka po ramieniu.
- To dobrze. Ale laboratorium to nie miejsce na retrospekcje, Jack. Zmniejszasz przez to swoją produktywność, no chyba, że próbujesz sobie przypomnieć jakiś wykład że studiów. Jasne? - uśmiechnął się entuzjastycznie, po czym wstał.
- Jasne! - Jack odwzajemnił uśmiech.
- To, to ja rozumiem! Lek sam się nie wymyśli, a Grey potrzebuje twojej pomocy.
W rzeczywistości, to właśnie jego praca, a dokładniej otoczenie, w którym pracował, przywiodło mu na myśl wspomnienia z dawnych dni. A wszystko przez pedantkę Dixy, która znów zrobiła awanturę o bałagan w gabinecie. Założyła ręce na piersi, potupywała niecierpliwie nogą, pokręciła głową i wypowiedziała swoją formułkę: "Rany, co ja z wami mam!" Zachowywała się zupełnie jakby była ich matką. Dokładnie tak samo zachowywała się Crystal, gdy Jack coś przeskrobał. Dzięki Dixy czuł w pracy rodziną, ciepłą atmosferę. Lecz nie tylko Dixy się do tego przyczyniała. Wielki udział miał w tym profesor, który traktował swoich podopiecznych jak własne dzieci i z wzajemnością. Jack czuł się przy Nordzie jak przy kochającym ojcu - ojcu, którego nigdy nie miał.
Dwa miesiące minęły jak jeden dzień. Zima odeszła w niepamięć, nastała ciepła, piękna wiosna. Wszystko budziło się do życia. Soczysta zieleń bujnie wybuchała swoją świeżością na kolejnych drzewach. W powietrzu unosiła się upojna, słodka woń kwiatów. Codziennie rano nadawało ptasie radio, grając za każdym razem inną, niepowtarzalną melodię. Pogoda jak w zegarku - w nocy padał życiodajny deszcz, w ciągu dnia słońce grzało całą swoją mocą. W srebrzyście połyskujących stawach i rzekach radośnie skakały kolorowe ryby. Wiewiórki zaczęły szaleć po lasach szukając swoich zapasów. Życie w każdym organizmie pulsowało harmonijnym rytmem. Chociaż każda wiosna w Arendelle wyglądała tak samo, jej pięknem co roku zachwycało i radowało się mnóstwo ludzi w każdym wieku. Nadejście wiosny wprawiało ludzi w uczucie bezwzględnego bezpieczeństwa i wieczności. Tak jakby czas miał się w tym miejscu zatrzymać, a sroga, ciemna i długa zima miała się już nigdy więcej nie pojawić. Takiej wiosny jak w Arendelle nie było w żadnym innym zakątku na świecie, jednak jego mieszkańcom wydawało się, że cały ziemski glob zamienił się w raj, cudowną krainę Arkadii. Po części, rzeczywiście tak było. Wszystkie świeże kolory i zapachy sprawiały, że ludzie byli szczęśliwsi, ich problemy stawały się mniejsze, łatwiej było je rozwiązać, a niekiedy nawet samoistnie znikały.
Ta wiosna była jednak inna. Była inna głównie dla Jacka. Zamknięty w gabinecie, laboratorium lub w swoich własnych czterech ścianach, nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na to, że zmieniła się pora roku. W zasadzie, jego umysł był w dziewięćdziesięciu procentach pochłonięty przez pracę, która wyciągała z niego coraz więcej sił. A najgorsze było to, że przez całe dwa miesiące posunął się w badaniach o zaledwie jedną linijkę obliczeń. Narastająca frustracja odbierała mu chęć do dalszych działań.
- Jack, co ci jest? Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej bracie. - Grey nie mogąc dłużej znieść widoku przygnębionego kolegi w końcu zapytał.
- Nic mi nie jest. Tylko dzisiaj się trochę nie wyspałem. - odpowiedział białowłosy.
- Tja... Od dwóch tygodni się nie wysypiasz? Przecież widzę, że coś jest nie tak. I nie tylko ja. Dixy też zaczyna się martwić. I Billy też, na swój niemy sposób. No mów o co chodzi.
Jack nie odpowiadał. Udawał, że dalej zajmuje się całkami w równaniu.
- Dostałeś kosza od dziewczyny?
- Nie. - mruknął.
Grey nie zadowolił się ta odpowiedzią i nieustępliwie wpatrywał się w Jacka, wypalając mu swoim wzrokiem dziurę w czole. Jack czuł na sobie jego ciężkie spojrzenie i z całych sił próbował uniknąć kontaktu wzrokowego, ale nie mógł już dłużej wytrzymać.
- Przestaniesz się gapić? - uniósł w końcu łeb znad papierów. Grey uśmiechnął się lekko.
- Znasz odpowiedź. - odrzekł, a Jack poczuł jak pęka pod presją. Głęboko westchnął.
- Nie widzę sensu w mojej robocie.
- Co masz na myśli?
- Spójrz na to. - podniósł kartkę papieru, nad którą tak głęboko rozmyślał. Była zapisana cyframi i greckimi literami gdzieś do połowy. - Minęły dwa miesiące, a ja przez cały ten czas napisałem może pół linijki.
- Więc o to chodzi. - Grey pokiwał głową. - Słuchaj. Jeszcze rok temu tej kartki nawet nie było. Pracowaliśmy z Billy'm przez rok, żeby zapisać ją do połowy, a ty się przejmujesz dwoma miesiącami. Nie od razu Rzym zbudowano.
- Nie o to mi chodzi. Ja po prostu nie widzę postępu.
- A moim zdaniem za bardzo się przejmujesz. Nic tylko praca i praca. A od kiedy do nas dołączyłeś to ani razu nie poszedłeś z nami po pracy się rozerwać. Koniec z tym Jack. Odwołaj wszystkie dzisiejsze spotkania i sprawy. Dziś szybko do domu nie wrócisz.
Jack od razu się rozchmurzył, choć głęboko w środku nadal czuł pewne zniechęcenie. Grey wyszedł z pokoju i zostawił Frosta samego.

Przypomniał sobie czasy liceum i studiów kiedy to imprezował praktycznie co drugi dzień. Zastanawiał się gdzie zniknął jego zapał i chęć do zabawy i doszedł do wniosku, że Grey miał rację - był przepracowany.

_________________________________________________________________
Witajcie. :)
Przepraszam za tak długą nieobecność, ale czasu mi ciągle brakło, żeby dodać rozdział albo się nie pamiętało.
Tak, ten rozdział to wielka retrospekcja i nie będzie to jedyna w opowiadaniu.
Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii na temat, myślę, najbardziej zaskakującej postaci w tym rozdziale - Ojca.
Nie wiem kiedy napiszę kolejny rozdział, pewnie za kolejne sto lub więcej lat, więc czekajcie cierpliwie.